czwartek, 5 lutego 2009

Zły dzień Lucjana


Ten dzień rozpoczął się dla Lucusia fatalnie, a mianowicie brakiem śniadania.
Lucka od razu dopadło niepokojące przeczucie, że dzień, który zaczyna się brakiem śniadania, nie może być dobrym dniem. Do tego duża wcześnie wstała i zaczęła się od rana gorączkowo krzątać po mieszkaniu.
Po godzinie 9, kiedy to przyzwoite koty w przyzwoitym domu jedzą drugie śniadanie, Lucuś nadal chodził głodny, nikt nie reagował na jego błagalne śpiewy, zabieganie drogi i wymowne, dłuuugie spojrzenia w oczy.
Co gorsza, Lucuś ze swoimi liliowymi siostrami został zapakowany do pudełka i uniesiony w nieznane.
Siostrzyczki siedziały cichutko, a Lucek w imieniu całej trójki wykrzykiwał pretensje na zmianę z zaniepokojonym jojczeniem i trochę wymuszonym popłakiwaniem.
W końcu został uwolniony w niedużym, jasnym pomieszczeniu. Wyszedł z transporterka i jak to miał w zwyczaju, roztoczył swój urok osobisty mrucząc głośno z ogonkiem postawionym na sztorc i wyprężonym do głaskania grzbiecikiem.
I wtedy spotkała Lucusia druga straszliwa niesprawiedliwość tego dnia.
Zamiast (w końcu!) śniadania, Lucuś dostał zastrzyk w czarną dupkę aułałałałaaaa........
Po chwili świat zrobił się jakiś niewyraźny i więcej Lucuś nie pamięta.
Obudził się z okropnym ssaniem w żołądku. Na trochę miękkich nóżkach poszedł siusiu, po czym zameldował się przy miseczce, we wzorcowym siadzie i ze wzrokiem skrzywdzonego basseta.
Nareszcie duża się zlitowała i Lucuś zjadł okropnie późne śniadanie.
Z pełnym brzuszkiem zakopał się w kocyku i zasnął.
Sen ma cudownie regeneracyjne właściwości.
Lucuś obudził się potwornie rześki i żwawy. Chciało mu się pić, więc pomaszerował do poidła. Kiedy pił, woda wydawała śmieszne, bulgoczące dźwięki, które Lucka zafascynowały.
Zaczął więc wychlapywać łapką wodę z pojemnika. Kiedy już wychlapał coś chyba około litra, zaczął biegać po mokrej plamie wydając dzikie, indiańskie okrzyki radości, a jego mięciutkie łapki roznosiły wodę na coraz to większą powierzchnię podłogi.
A im szybciej Lucuś biegał po mokrym, tym bardziej się ślizgał, zarzucało go i upadał i ślizgał.... niezła jazda!!!
Normalnie jak jazda figurowa i snowboard w jednym.
I był bardzo zły i rozczarowany, kiedy duża na niego nakrzyczała i wytarła do sucha calusieńką podłogę, a wszelkie próby wychlapania nawet ociupinki wody brutalnie tłumiła w zarodku gniewnymi krzykami. I o co te nerwy?
W taki kiepsko rozpoczęty dzień kot musi jakoś odreagować, inaczej mógłby mieć problemy emocjonalne, prawda?
Po kolacji Lucuś umył łapki, pyszczek, wyczyścił czarne futerko i dopadła go chwilka refleksji: czy ja czegoś gdzieś nie zostawiłem?
Tak Lucusiu, zostawiłeś dzisiaj jajka w gabinecie weterynaryjnym.
Ale nie było chyba tak źle, co?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

ale historia :-)
nie martw się Lucusiu - nie jesteś sam - Joviśka czeka to 28 lutego :-)