niedziela, 18 października 2009

Minimini



Urodziła się ostatnia, siódme dziecko Bi.
Urodziła się dobrą chwilę po tym, jak już wszyscy przyjaciele dostali sms-y, że poród się zakończył i mamy 6 kotków na literkę O.
Ważyła 78 gramów i była tak maleńka, cieniutka i długa, że przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy to stworzenie w ogóle będzie żyć.
Ale miała w sobie wielką wolę życia, spore zasoby energii i żyje.
Pierwszy tydzień spałam z nimi na podłodze, żeby właśnie okruszynę przysuwać do bibiusiowych sutków, gdy większa i silniejsza szóstka malców najedzona szła spać.
Kryzys mlekowy, który miała Bibi kilka dni po porodzie, i który trwał kilka ciężko długich dni, najbardziej dotknął Minimini.
Nie najlepiej tolerowała sztuczne dokarmianie, a nawet niewielka biegunka u takiego maleństwa spowodowała niemiły spadek wagi.
Potem mleczarnia zaczęła pracować pełną parą i było lepiej.
Kruszyna dzielnie ssała i dzielnie przybierała, chociaż wolniej, niż reszta kotków.
Potem zaczęłam wprowadzać kociętom pokarm stały.
I zaczęły się schody.
Mięsko- fuj, babycat-fuj. Wszystko -fuj. Dla Minimini oczywiście.
Siwe włosy, nieprzespane noce, zgrzytanie zębów, przekleństwa, zaklęcia i dziesiątki prób nakarmienia smarkatej czymkolwiek. Nic.
I jak już miałam czarne myśli, ni z tego, ni z owego, zaczęła jeść. Kurczaka.
Oczywiście z ręki i po wielkich prośbach, ale je.
Albo nie je. Zależy. Jakoś przybiera na wadze, ale mogłaby szybciej.
Przerażająco krucha jest. Delikatna. Śliczna. Calineczka.
Niby nie jest już źle, ale strach mi ściska żołądek za każdym razem, jak podsuwam jej coś do zjedzenia, a ona odwraca piękną główkę.
Dlaczego właśnie ją tak kocham?
Dlatego, ze jest jak filigranowa, porcelanowa figurka?
Dlatego, że zamiast jeść, wspina mi się na mnie i mości pod brodą z westchnieniem zadowolenia?
Dlatego, że patrzy na mnie z taką powagą i mądrością w przepastnie wielkich oczkach?
Nie wiem dlaczego.
Ale wiem, że jeśli coś złego się z nią stanie, złamie mi to serce.
Urodziła się nieoczekiwana, niespodziewana, nieplanowana, ukochana.
Moja Minimini.

niedziela, 4 października 2009

Siedem życzeń Bibi



Niezbadane są wyroki kociogłowej Bastet, która trzyma w rękach rząd serc i dusz swych cichołapych podwładnych.
Dość szybko wiadomym się stało, że w swoim drugim podejściu do macierzyństwa Bibi nie wykręci się jednym maluchem, jak było to za pierwszym razem.
Brzuch Bi dość szybko osiągnął pokaźne rozmiary i stanowczo utrudniał jej życie, wszak zielonookie blondynki nie są stworzone do dźwigania brzucha wielkości sporej piłki.
Bibi w tej ciąży była kapryśna, wymagająca, marudna i maksymalnie domagająca się naszej uwagi, ciągle siedziała na kimś, poza ludźmi jedynym akceptowalnym miejsce wypoczynku była futrzasta oponka.
Ostatnie tygodnie były bardzo ciężkie, trzeba było jej pomagać we wchodzeniu na wyższe miejsca i w higienie. Bibi jadała niezliczoną ilość mikroskopijnych posiłków, bo rozpychające się dzieci zabrały miejsce żołądkowi. Nocą przeniosła się z pod kołdry na moją poduszkę i spała kurczowo przytulona do mojej twarzy.
Z książkową dokładnością zaczęła rodzić swoje dzieci w 65tym dniu ciąży.
Obudziłam się po 4, bo coś pomoczyło mi stopę. Uświadomiłam sobie, ze przy mojej nodze leży gorąca Bi i natychmiast otrzeźwiałam. Pierwszy kociak urodził się pod kołdrą w moim łóżku.
Potem przeniosłyśmy się do porodówki i tam rodziły się kolejne dzieci Bi.
Szybko, sprawnie i bez końca przychodziły na świat maleńkie, różnokolorowe, karakułowe kocięta.
Kiedy Bi urodziła ostatniego malca i zmęczona drzemała ze swoimi dziećmi przyszło mi do głowy, że nie będzie łatwo wychować te kociaki.
Bo chociaż niezbadane są wyroki Bastet, smukłej, kociej bogini, to jednak nie jest w porządku zrzucić na głowę blond matce jedynaka siedmioro dzieci za jednym zamachem.