niedziela, 26 października 2008

Koruś: pa kochany....



Kochany Korusiu,
w pierwszych słowach mojego listu chciałam Ci powiedzieć, że bardzo tęsknię.
Wyjechałeś wczoraj, a mi już brakuje naszych codziennych spotkań, Ciebie na moich kolanach, Twojego mruczenia i miłosnego ugniatania ciasteczek.
Brakuje mi tego, że mnie lubiłeś(może nawet coś więcej?) i uczucia okazywałeś tak wylewnie i dobitnie, że takim pędem biegłeś się ze mną przywitać, że tańczyłeś skomplikowany taniec na planie kółeczek wokół moich nóg, a nawet tego, że musiałam sikać z Tobą na kolanach, bo jak tylko usiadłam, Ty się mościłeś, bo nieważne, dlaczego usiadłam....
Jednocześnie mam nadzieję, że Ty nie tęsknisz i zapomnisz o mnie szybko.
Że Agata i Dakota w błyskawicznym tempie staną się częścią Twojego świata, a wszystko inne będzie mglistym wspomnieniem, trochę, jak męczący sen.
W mojej pamięci zostaniesz na zawsze i to wystarczy.
Pamiętaj, że jesteś wspaniałym kotem, super-gościem, łamaczem serc i mistrzem świata w mruczeniu.
Gdyby kiedykolwiek, ktokolwiek mówił o Tobie coś złego, wyślij go do mnie, ja o Ciebie zawsze zawalczę.
To takie dziwne uczucie, gdy z jednego powodu człowiek jest szczęśliwy i boli go serce.
Ale chciałabym, żeby Ciebie serce nie bolało już nigdy, i żebyś szczęśliwy był zawsze.
Mam świadomość, że będzie musiało minąć trochę czasu, zanim znowu poczujesz się bezpiecznie, i zanim zrozumiesz, że już nigdy nie zostaniesz porzucony. Ale słowo daję Koruniu, teraz możesz już zaufać człowiekowi, z którym mieszkasz.
Żeby nie przedłużać i nie utrudniać tego pożegnania.... życzę Ci szczęśliwego życia Kocie. W mojej pamięci będzie zawsze Twoje uważne, złote spojrzenie, Twoja ogromna chęć bycia kochanym i ogrom uczucia, które potrafisz dawać.
Całuję Cię w płaskie czółko i... trzymaj się kochany.
i.
ps. dziękuję Dominice, lekarzowi weterynarii z lecznicy, że o Ciebie zawalczyła, dziękuję Twojej pierwszej Opiekunce, że mi Ciebie oddała, dziękuję Czarkowi, ze sklepu przy lecznicy, że zadzwonil do hodowczyni z Gdyni, AniM, dziękuję AniM, że zadzwoniła do mnie, dziękuję lekarzowi weterynarii opiekującemu się moją hodowlą i miłośniczce rasy Cornish Rex, Irenie Eźlakowskiej, że Cię otoczyła opieką medyczną "po kosztach" czyli za symboliczne kwoty, i wielką życzliwością. I dziękuję mojej Mamie, że po raz kolejny udostępniła swój dom Kotu-W-Wielkiej-Potrzebie. To dzięki nim wspaniały KOT żyje i ma dom u Agaty z Gdyni.
Jakby nie patrzeć: happy end.

środa, 22 października 2008

Koruś: aby do przodu


Koty to jednak delikatne i wrażliwe istoty.
Koruś zaczął odchorowywać stresy, które stały się jego udziałem.
Dostał zastrzyki, antybiotyk i lydium, dostaje scanomune na wzmocnienie. Ponieważ ma nadżekę na języku, je w tej chwili tylko puszkowe jedzonko.
Na szczęście apetyt mu dopisuje i nie grymasi.
Humor o dziwo też w porządeczku. Zrobił się bardzo rozmowny. Ma coś do powiedzenia na każdy temat.
Odwiedzam go codziennie, dzisiaj wpadłam zrobić mu zastrzyk. Ten, podobno agresywny, kot nawet nie pisnął, kiedy go ukułam. Nie próbował się też bronić. Jak zwykle ograniczył się do próby ucieczki, nieudolnej i nieudanej.
Potem odbyło się pucowanie uszek, w akompaniamencie korusiowego mruczanda.
Kornisze są moją ukochaną rasą, ale Koruś jest jednym z korków, które, chociaż krótko zagoszczą w moim życiu, to na zawsze odcisną ślad swojej łapki na moim sercu.
Bo jest grzecznym, sympatycznym, kochającym, czułym, słodkim kotem. Bo można zrobić mu wszystko, a on nie protestuje. Bo przychodzi się tak czule ze mną witać i tak uważnie patrzy gdy wychodzę.
Myślę, że on wie, że jest z nami tylko na trochę, że nie może się czuć jeszcze pewnie.
Ale w sobotę ma przyjechać ktoś, kto sprawi, ze jego życie pójdzie do przodu.
Ty Korusiu czekaj spokojnie, ja sie podenerwuję za nas oboje. Do tej soboty.
Tak na wszelki wypadek, żeby zaczarować trochę rzeczywistość, żeby wszystko było dobrze.
Bo sobie zasłużyłeś na najlepsze, kochany Kocie.

czwartek, 16 października 2008

Koruś: skala grzeczności

W końcu mogę to spokojnie napisać: Koruś NIE JEST kotem agresywnym.
Wszystkie testy przechodzi bez problemu.
Test na dziecko: zaliczony.
Koruś pozwolił się wymiziać, wyściskać, podnosić i nie uciekł gdzie pieprz roście, jak młoda wpadła do mieszkania z siłą huraganu.
Test na sytuację stresową: zaliczony.
Jak dotąd, jedyną formą obrony, którą Koruś stosuje jest próba ucieczki, zęby i pazury nie są używane. U weta pozwolił bez problemu sobie pogrzebać w uszach. Podczas szczepienia ani nie drgnął, ani nie pisnął. Transportera nie lubi i wyraźnie boi się w nim być, zakopuje się pod kocyk, aby się ukryć.
Gdy mu wczoraj czyściłam uszka, chciał zwiać. Delikatnie acz stanowczo zatrzymany, położył się i zaczął mruczeć. I tak podczas całego zabiegu czyszczenia uszek.
W ogóle Koruś rzadko nie mruczy.
Całe jego ciało mówi o tym, że kontakt z człowiekiem, to ogromna przyjemnośc dla niego.
Gdy leżał mi na kolanach, co chwila robił mikro-ruchy, jakby się nie mógł do końca zdecydować, w której pozycji jest w najbliższym kontakcie ze mną, jak się położyć, żeby sie wtulić w kolana z największą mocą. Jego łapki cały czas pracują "ugniatając ciasteczka"
Wzruszył mnie ogromnie, gdy zagadana z Mamą przestałam go drapać. Wydłużył wtedy szyję, uniósł się lekko i delikatnie tryknął mnie noskiem w brodę domagając się dalszych pieszczot.
On po prostu całym sobą chłonie bliskość z człowiekiem.
Potrzebuje jej.
Potrzebuje czyjejś uwagi i serca.
Agresja? Nie stwierdzono.
Cholera! Jaka agresja?!!!
W mojej skali grzeczności od 0 do 10 punktów, Koruś dostaje 12.
Czy już wspominałam, że jest cudowny?

poniedziałek, 13 października 2008

Koruś: poznajemy się


Dzisiaj Koruś miał foto-sesję.
Dobra, foto-sesja to za dużo powiedziane.
Próbowałam cyknąć w miarę wyraźne fotki czarnemu kotu, który nieustannie chciał na mnie siedzieć. Szczęście, że był za mną małżonek, i dzięki jego pomocy parę w miarę wyraźnych fotek wyszło.
TUTAJ można je obejrzeć.
Koruś jest jeszcze trochę nieśmiały, albo ma taki subtelny charakter.
Jest ciekawski. Wszystko jest interesujące i fajne. Serwetka wisząca ze stołu. Kwiatek. Kompozycja z suchych badyli. Woda kapiąca z kranu.
Ale NAJ NAJ fajniejszy jest dla Korusia ludź.
Na ludzia się wchodzi. Ludzia się tryka główką. O ludzia się ociera. Ludziowi robi się czółka.
I mruczy się ludziowi. Czyli standardowy kornik: kochający człowiek jest mu niezbędny do szczęścia.
W dużych ilościach.
Koruś jest przesympatyczny, mruczący, rozmiziany, kontaktowy, lubiący pogadać. I jak to u kornisi bywa, ma miszcza w robieniu głupich min.
Agresji nadal nie stwierdzono.
Jutro zafunduję mu sytuację stresogenną: wizyta u weta+szczepienie.
Zobaczymy, może w stresie zmienia się w dziką bestie?
Ale jakoś tak, im więcej czasu z nim spędzam, tym mniej mam wiary w jego agresję. Za którą miał umrzeć.
Co tu gadać, jest cudowny. Ktoś będzie ma fantastycznego kota.

niedziela, 12 października 2008

Koruś gościnnie - początek

25 września
Jak to się czasem zdarza, domowy kot wymknął się oknem na dwór.
Łapanie kota nie odbyło się łatwo lekko i przyjemnie. Kot ugryzł swoją Panią. Trzy razy ugryzł.
Trafia do lecznicy na obserwację w kierunku wścieklizny. Pani go nie chce odebrać. Boi się go.
Kot jest agresywny.
Jaki wyrok Wysoki Sądzie?
Morbital.
Ale każdy ma przecież prawo do adwokata, czy jest na sali jakiś adwokat...?!
Nie ma.
Wyrok zostanie wykonany za 2 tygodnie.
29 września
Adwokat! Znalazł się! Hura!
Telefon z rana: w lecznicy jest do uśpienia czarny devon, może znam kogoś, kto by takiego chciał?
Nie znam. Nie znam i nie mogę zabrać tego kota.
Nie mogę, nie mogę.
Nie moge go tak zostawić. Decyzja szybka i w sumie prosta. Devon pojedzie do mojego awaryjnego domu tymczasowego. Dzwonię do lecznicy, potem do właścicielki, potem do lecznicy.
8 października
Jadę obejrzeć kota. Oooooooj, żaden z niego devon! To kornisz.
W lecznicy traktują mnie podejrzliwie, wiadomo: chętna na rasowego, niekastrowanego kota.
Tłumaczę się gęsto. Daję telefon do swojej Wetki. Chyba da mi jakieś referencje, mam nadzieję. Dała! :)) I to nie najgorsze, ale w końcu współpracujemy coś z 15 lat. I zawsze mogę na nią liczyć.
Właścicielka przyjeżdża, podpisuje zrzeczenie się kota na moją rzecz. Uf. Dziękuję Pani. Jutro go odbieram. Jest mój.
9 października
10.00
Rano wyjazd po kota.
Jaka piękna pogoda! Słonecznie i ciepło. Za piękny dzień na śmierć, idealny na początek nowego życia.
Miła, młoda (chyba?) stażystka cierpliwie i wyczerpująco odpowiada na moje pytania. Kot był grzeczny na obserwacji. Trafialność do kuwety 100% Mimo okazałych jajek - nie znaczy.
Z wielką niechęcią oddają mi kota niekastrowanego, obiecuję, że jedziemy prosto na zabieg.
Dostaję kartkę z wynikiem obserwacji i wywalczonym przez Adwokatów, wielkimi literami odciśniętym napisem: NIE USYPIAĆ! Do przenoski dostaję kota. Nie ma rodowodu. Wydaje mi się nie za piękny. Pazury ma jak sztylety i jest wyraźnie zdenerwowany. No nic, ruszamy.
13.30
Dojeżdżam do gabinetu. Przekładamy kota do klatki, narkoza, złote ręce Pani Ireny pozbawiają kota jajek. Następnie chip. Oznakowany na zawsze, już nigdy nie będzie anonimowym zwierzakiem. W uszach ma kopalnę brudu, ale są zdrowe. Wykastrowany, wybłyszczony na wysoki połysk kocur jest gotowy do nowego życia.
15.00
Zawożę go do Mamy. Jest dla niego gotowy pokój. Zamykam go w klatce, żeby nie zrobił sobie krzywdy wybudzając się z narkozy. Zostawiam go z Mamą, muszę pozałatwiać resztę spraw.
18.00
Odwiedzam Korka. Zatacza się jeszcze, ale jest już trzeźwy. Siedzi i patrzy na nas nieprzytomnym wzrokiem. Od dwóch tygodni jego świat rozpada się na kawałki.
Biedaku....
9 października
Przyjeżdżam do niego z rana. Zwymiotował po narkozie, muszę posprzątać. Patrzę uważnie, jak tam jego skala agresji. Hmmmm na moje oko zero, ale wypuszczam go z klatki ostrożnie.
Wychodzi, rozgląda się, i następnie wykonuje następujące czynności zagrażające ludzkiemu życiu:
1) chce mnie zamiziać na śmierć
2) szykuje sie do ataku rozciągając mięśnie: robi fikołki, tarza się na plecach i wystawiając grube brzucho
3) używa pazurów ugniatając moją osobę i wystawia te pazury podczas miziania, rozcapierzając w ekstazie łapki
4) chce mnie znokautować metodą "na baranka"
5) głośno mruczy, aby odwrócić uwagę od w/w czynności.
Och kocie! Jak mogło mi przyjść do głowy, że nie jesteś ładny? Jesteś piękny. Masz czarne, grube, pofalowane futro, które w ostrym słońcu mieni się odcieniem gorzkiej czekolady, masz uważne, złote oczy i jesteś taki.... cudownie kornikowy!
Obiecuję Ci kotku, znajdę Ci takiego człowieka, który Cię pokocha. U którego twój koci świat już nie runie, tylko będzie się toczył w rytm ważnych kocich czynności. Obiecuję.
Po powrocie do domu mocno ściskam moje kocice. Są oczywiście zachwycone a ja po raz enty przypominam sobie, dlaczego kocham tę właśnie rasę.
12 października
Mama twierdzi, że Koruś vel Brunecik jest najgrzeczniejszym ze wszystkich kotów, które do tej pory u niej umieszczałam. Od dwóch dni biega po całym mieszkaniu. Korzysta z każdej okazji, żeby się przytulić. Uwielbia tańczyć owijając się wokół ludzkich nóg. Mruczy. Bez problemu daje się podnosić i przytulać.
Agresja? Nie stwierdzono.
Dom pilnie potrzebny!