środa, 20 stycznia 2010

Krunio mrunio wariatunio


Myślisz Emilio, ze Kruczek to popierdółka?

Ha! Nic podobnego.

Krunio to monster. Przytulakowy potwór. Terrorysta i mistrz wymuszeń.

Kruczek mający ochotę na głaskanie ma opracowany wieloetapowy PLAN, który zawsze kończy się sukcesem.

Stoisz sobie człowieku spokojnie i robisz makijaż, nie zwracając w ogóle uwagi na miłośnie nastrojonego Krunia.

Wtedy następuje

ETAP 1 Kruczuś podchodzi i zaczyna ocierać się o człowieka łydki głośno mrucząc. Jeśli nie ma żadnych efektów wtedy mamy:

ETAP 2 Kruczuś zaczyna się tarzać po stopach człowieka i mruczeć jeszcze głośniej, jeśli to nie pomaga to kończą się metody łagodnej perswazji, a zaczyna:

ETAP 3 Kruczuś postanawia odgryźć człowiekowi stopę, a przynajmniej upolować ją i zabić. To jest etap, kiedy nawet najbardziej oporny człowiek MUSI zareagować, więc nadchodzi:

ETAP 4 człowiek schyla się, żeby ocalić stopę i odgonić natręta, ale Kruczuś wywala brzuch do góry i wtedy jest:

ETAP 5 rozczulony człowiek podnosi do góry Kruczusia, który natychmiast wczepia się w ramię i mrucząc jak traktor tuli się ile wlezie, a w jego roześmianych oczkach widać niewypowiedziane pytanie: a nie można tak było od razu?!

czwartek, 7 stycznia 2010

Czarno biały świat

Niektórzy są piękni tak po prostu.

Rodzą się piękni, są pięknymi niemowlakami, dziećmi, potem są piękną młodzieżą, dorosłym i do końca zachowują urodę jako piękni staruszkowie.

Takim właśnie farciarzem jest Batman. Był pięknym, monochromatycznie doskonałym noworodkiem i nie zaliczył jak dotąd słabszego okresu w swoim rozwoju.

Do tego wydaje mi się być świadomym swojej urody, jak piękne dziecko, przyzwyczajone do tego, że wszyscy na nie reagują uśmiechami, słodkimi słówkami i pieszczotami.

Wszystkie te wyrazy uznania Batman traktuje jako należne mu w sposób oczywisty, pławi się w ich ciepełku, i chociaż czasem próbuje udawać, że mu wcale a wcale na nich nie zależy, to jednak pogłaskany, zawsze wciska grzbiecik w głaszczącą go dłoń. To chyba przez to nieustanne okazywanie mu uczuć Batmanek wyewoluował z pozycji słodkiego pierdoły na pozycję słodkiego kociaka mającego swoje zdanie na każdy temat.

On pierwszy poczuł w sobie zew lwiej krwi i zaczął groźnie warczeć nosząc w pyszczku upolowane zabawki i nad talerzykiem z wołowiną, on jeden potrafi groźnie prychnąć nie otwierając ust. Jednocześnie jest tak uroczy, miły, mruczący i pieszczotliwy, że trudno go minąć nie całując wąskiej główki lub zawadiacko umazanego czernią pysia.

Batman z dumą nosi swoje piękne uszy, długi ogon, z wdziękiem stawia smukłe łapki o okrągłych stópkach i potrafi zajrzeć w oczy tak, że serce topnieje jak wosk. Piękny, elegancki, bikolor idealny.

Niektórzy rodzą się śmieszni.

Od pierwszych chwil życia, jeszcze zanim otworzą oczka, robią rzeczy, które sprawiają, że człowiek się rozczula i uśmiecha niezależnie od tego, jaki humor miał chwilę wcześniej. Tak właśnie działa na otoczenie Kruczuś. Zawsze przybierał pozy prowokujące do całowania go po brzuszku, czy to gryzł pazurki, czy to czyścił ogonek, emanował z niego optymizm, urok i poczucie humoru. Jak podrósł, wygłupiał się celowo, robił śmieszne miny, brykał bokiem na sztywnych nóżkach i ze zjeżonym ogonkiem, a nawet, jeśli nic nie robił, to i tak człowiek, patrząc na jego uśmiechnięte, białe pysio, z rozkosznie różowym noskiem miał ochotę go pożreć i to bez soli tudzież pieprzu.

Zrobił mi też niezły dowcip rosnąc. Na początku, przy swoim pięknym rodzeństwie wyglądał, jakby domowa kotka sąsiadów podrzuciła pięknej Bibi swoje nieślubne dziecko. Pewnego dnia spojrzałam na niego i okazało się, że z dawnego, grubiutkiego i okrągłego Kruczka zostały kolory i uśmiech a on sam, nie wiadomo jaki kiedy, przemienił się w słodkiego, małego korniszka, który świetnie komponuje się z resztą kociaków. Poprawka: zostało mu też wysuwanie jęzora z pysia podczas miauku i wielkie, kruczkowe poczucie humoru.

Kociakowie black & white. Patrząc na nich, można raz na zawsze wybić sobie z głowy, że czarno biały kot jest zwykły, pospolity, nieciekawy, bezbarwny. Im dłużej się na nich patrzy, tym bardziej do człowieka dociera, że czarno-biały kot to kontrast wcielony, piękny, niezwykły, elegancki, efektowny i niepowtarzalny, niezależnie od tego, jak matka natura raczyła czerń z bielą wymieszać.

Bo jak mówi klasyk, znany krowolog i krowofil, AnnaR: krowę trzeba kochać, dbać, pielęgnować… krowa wtedy rośnie, rozkwita jak róża i kocha, kocha jak tylko krowa potrafi… Krowę nie każdy mieć może…

I nie sposób się z tym nie zgodzić. Można tylko dodać, że do krowiasto kolorowanych kotków trzeba dojrzeć i dorosnąć, wyrobić sobie gust i smak.

Dopiero wtedy można dostrzec i docenić urok i piękno czarno-białego kota.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Dziewczynki

Gdyby Minimini była małą dziewczynką, byłaby delikatna, elegancka i nadzwyczaj poukładana.

Nosiłaby białe bluzeczki z okrągłym kołnierzykiem, plisowane spódniczki w szkocką kratkę i ciemnozielony blezerek.
Na chudych, długich nóżkach miałaby białe podkolanówki i granatowe tenisówki.
Jej czarne włosy byłyby gładko zaczesane w dwie kitki związane ciasno nad uszami i sterczące zawadiacko.
W swoim plecaczku nosiłaby chusteczki higieniczne, notesik, długopis i zaczytany egzemplarz Ani z Zielonego Wzgórza.
Wieczorami zapisywałaby w pamiętniczku, co ją spotkało w ciągu dnia, a przed zaśnięciem, leżąc w pachnącej pościeli, uczyłaby się dwóch słówek ze słownika wyrazów obcych i jednej łacińskiej sentencji.
Nie sprawiałaby żadnych kłopotów wychowawczych, byłaby serdeczna dla wszystkich i wszyscy by ją kochali.
Bo Minimini nie da się nie kochać.


Zgredka to zupełnie inna bajka. Zgredka byłaby łobuzicą.
Miałaby bladą buzię usianą złotymi piegami, a jej krótkie, miedziane loczki sterczałyby niesfornie na wszystkie strony.
Nosiłaby krótkie dżinsowe spodenki z licznymi kieszonkami.
W tych kieszonkach miałaby procę, metr sznurka, kamyk z plaży i pół różowej muszelki.
Jej kolana i łokcie byłyby wiecznie podrapane, a bawełniana bluzeczka z bufiastymi rękawkami często gęsto byłaby upstrzona plamami, które by jednakowoż Zgredce zupełnie nie przeszkadzały.
Jedynym ustępstwem na rzecz dziewczęcości byłyby różowe spinki z truskawkami, które Zgredka co rano z namaszczeniem wpinałaby z ogniste sprężynki swoich włosów.
Nocami, w tajemnicy przed mamą, Zgredka czytałaby pod kołdrą w świetle latarki, z wypiekami na buzi książki Alana Edgara Poe i Stephena Kinga.
Mama często by wzdychała widząc Zgredke i nie wiedzieć czemu, wznosiła oczy do nieba, ale każdy by ją kochał, bo Zgredka byłaby posiadaczką wielkiego serca i równie wielkiego poczucia sprawiedliwości.

Mimo różnic obie siostry kochałyby się ogromnie.
Miałby swoje dziewczyńskie tajemnice, o których szeptałyby godzinami, schowawszy się przed piątką braci w domku na drzewie.
Gdyby Minimini i Zgredka były małymi dziewczynkami, tak by właśnie było.
Jestem pewna.