czwartek, 1 stycznia 2009

Poród rodzinny


Wszystkie moje kotki chcą i wymagają mojej obecnosci przy porodach, niektóre też życzą sobie pomocy. Tak jest od miotu A i nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej, żeby były osamotnione w takiej ważnej i trudnej chwili.
To, że Jamie będzie rodzić ze mną było od początku jasne.
Całą ciąże była jak przyklejona do mnie, spała na mojej klatce piersiowej z nosem wtulonym pod brodę, chodziła za mną jak cień, a każde wyjście z domu wyrzekała mi niskim, pełnym pretensji głosem.
Jednak to, że urodziła prawie na mnie, było pewnym zaskoczeniem.
Bez jednego dźwięku, bez kręcenia się, po cichutku, w środku ciemnej nocy, wtulona w mój brzuch Jamie urodziła swoje pierwsze dziecko. Usłyszałam cichutki pisk, po omacku natrafiłam ręką na coś mokrego, zerwałam się na nogi z prędkością wyczynowego sportowca, a jak zapaliłam światło zobaczyłam na prześcieradle wodnisto-krwistą plamę, pośrodku której leżało czarne maleństwo w resztce błon, Lucuś.
Potem już nie było tak lekko i jego dwóm liliowym siostrom pomogli na ten świat przyjść weci.
Gdy Jamie z nowonarodzonymi dziećmi w spokoju położyła się w budce uaktywniły się więzi rodzinne.
Do gniazdka weszła, z gracją i z najwyższą ostrożnością stawiając cienkie, białe nogi mama Jamisi - Blue. Weszła i od razu zajęła się swoją wymęczoną trudami porodu córką. Nie piszczącymi maluszkami, tylko swoim dorosłym dzieckiem.
Jestem przekonana w 100%, że to własnie dzięki czułej opiece i stałej obecności Blue, Jamie tak łatwo weszła w rolę perfekcyjnej, kociej mamy.
Czas Bi miał nadejść półtora miesiąca później.
W tym czasie Blue i Jamie z dziećmi rezydowały już w naszym pokoju, w wymoszczonym kocem wilkinowym koszu.
Od początku miałam przeczucie, że Bi będzie miała jednego kociaka. W końcu nadszedł jej dzień.
Przygotowałam jej czyściutką budkę, zamknęłam się z nią sama, cisza, spokój: rodzimy.
Przetrzymała mnie 4 godziny na podłodze, w tym czasie musiałam głaskać jej brzuszek, a ona kręciła się szukając wygodnej pozycji i mruczała wypuszczając z furkotem powietrze przez poczerwieniały z wysiłku nosek.
Gdy odeszly jej wody wiedziałam, że to już niedługo. Ona chyba też to wiedziała, bo nagle wstała, wyszła ze swojej budki i zażądała natychmiastowego otworzenia drzwi. Tłumaczyłam jej przez dłuższą chwilę, że powinna się położyć i skupić na czekającym ją zadaniu. Nic to nie dało.
Pomyślałam, że może, jak to bywa z niedoświadczonymi kotkami, skurcze parte każą jej udać się do kuwety, ale nie.
Wypuszczona natychmiast pobiegła do wiklinowego kosza, ułożyła się między podskakującymi kociętami Jamie i zaczęła szykować do porodu.
Po kilku latach hodowli jedną zasadę uważam za żelazną: nigdy nie kłócić się z rodzącą kotką, bo ona i tak zrobi to, co uzna za stosowne. A jak się z nią pokłócisz, ona może spakować zabawki i wstrzymać poród.
Cóż mogłam zrobić? Zaniosłam kociaki do drugiego pokoju, żeby Bi miała chociaż trochę spokoju.
Jak wróciłam, Bibi była już pod dobrą opieką. Z prawej strony kosza siedziała Jamie i lizała Bibi po głowie między uszami, z tyłu przytuliła się do niej Blue i uspokajająco lizała ją po grzbiecie.
Z przodu przyklęknęłam ja i głaskałam jej napięty brzuch.
Najwyraźniej dla Bibi były to warunki idealne, bo akcja porodowa natychmiast nabrała tempa i filigranowa Bibi, po półtoragodzinnym wysiłku urodziła swojego jedynaka, pięknego, biało-rudego kocurka o wadze 102 gramy.
Określenie "poród rodzinny" nabrało dla mnie nowego wymiaru.
Rodzące w moim domu kotki czują się lepiej i bezpieczniej, gdy nie są same.
A najlepiej jest, gdy za łapkę trzyma nie tylko człowiek, ale też kocia rodzina.
Lubią być razem na codzień i w chwilach szczególnych, a więzi między nimi są bardzo silne.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Piękne...

Fajnie, ze wróciłaś do pisania :-)

Agam