środa, 26 marca 2008

Oliva


Czasem jest tak, że robi się coś głupio, a jednak los się do nas łaskawie uśmiecha, przymyka oczy i do czynu głupiego dorzuca masę szczęścia.
Tak właśnie było z Oliweczką.
No owszem, planowaliśmy mieć kota, ale kiedyś. Miał być miły, przytulaśny i nie zostawiać masy włosów wszędzie. Padło na dziwaczną rasę Cornish Rex.
Oliwcię kupiliśmy na kociej wystawie, od hodowczyni, która przyjechała z kociakami na sprzedaż z dalekiego Kaliningradu. Kryteriami wyboru były jej oszałamiojąco piękny, inny od wszystkiego co widziałam kolor i jej oczy. Już wtedy ogromne, przejrzyste, rozświetlone i wpatrzone w nas.
Po krótkiej rozmowie dostaliśmy do rąk malutkiego kociaka i zapewnienie, że "wsio kuszajet".
Potem przyszło nam zapłacić za niewiedzę i kupowanie kota pod wpływem impulsu.
Następnego dnia około południa Oliś była ciężko chora, a diagnoza naszej Pani Weterynarz była jak wyrok: panleukopenia. Kto ma kota, wie, co to jest.
Długie i straszne dziesięć dni walczyliśmy o jej życie. Nie wiem do końca, jakim cudem udało się tę walkę wygrać. Ale się udało i tylko to się liczy.
Jednak szczerze i uczciwie muszę przyznać, że to był jedyny kłopot, jaki z Oliwką mieliśmy.
Bo Oliwka jest najgrzeczniejszym kotkiem na świecie.
Nic nie zepsuła, nie potłukła, nie podrapała, nie zrzuciła. Zero strat. Zero kłopotów.
Mieszkanie z nią okazało się samą przyjemnością. Nauczyła nas, co znaczy kornisz, że koty wcale nie chodzą własnymi drogami, że nie jest szczęśliwa, jeśli nie ma nas w pobliżu, że najlepszym miejscem do spania jest człowiek, ze kot nie tylko lubi mówić, ale opowiada całe historie.
Kontaktowa, słodka, czuła, ale subtelna i nienahalna.
Trudno w to uwierzyć, ale Oliwci wystarczy jedno "nie wolno"
To właśnie Oliś nauczyła mnie być hodowcą.
To była miła nauka, bo rodziła zdrowe, bezproblemowe kociaki, którymi się świetnie opiekowała.
No ok, trzy ostatnie mioty początkowo wychowywała na mojej poduszce i było to troszkę męczące, ale z drugiej strony, nie sposób się z nią nie zgodzić, że to najlepsze miejsce w całym domu.
Teraz Oliwka jest hodowlaną emerytką, kastratką, której wrócił charakter kociaka, zapuściła brzuszek, biega skacze i prowokuje mnie do gonitw. Z bliżej nieznanego mi powodu uznała, że ja jestem najlepsza do zabawy w berka.
Mam mocne podejrzenie, że podczas kastracji Pani Wet uszkodziła coś Olce w środku, bo mruczenie nie chce się wyłączyć, ale nie narzekamy, w końcu kot jest od mruczenia. I od grzania kolan.
Olka jest u nas na specjalnych prawach i wolno jej wszystko.
I ostatnio często myślę, że ośli upór to wcale nie wada charakteru, tylko zaleta.
Bo co by było, gdybym posłuchała pięć lat temu olkowej hodowczyni, która pokazywała mi palcem drugą koteczkę i tłumaczyła: ta eta łutszaja!
Ale ja byłam twarda i uparcie powtarzałam, wskazując palcem beżową kruszynę: ale ja chcę TĄ!
I przysięgam na wszystkie scardiniusowe mioty: lepiej wybrać nie mogłam.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

regina to również dla mnie szczególny kot. często i ciepło o niej myślę.

kto wie, jak wyglądałby mój kociostan gdyby nie olivka właśnie.

życzę regi dłuuuugich lat w zdrowiu!

balthus

Kleine pisze...

Oj jaka fajna lektura na piątek, weekendu poczatek :)

Anonimowy pisze...

Oliwka to w ogóle szczególny kot...
Zawsze będę pamiętała jej zdjęcie - w obróżce przy ścianie wgapiająca się w pająka....
Oliwka to także jeden z tych kotów, które są w jakiejś części moje, choć nie moje - poza tym nie wspomniałaś, że zasiada w loży "damulek z globusem" obok Marianny...