Procesy myślowe Bibi są jak makaron spaghetti: długie, cienkie i splątane.
Nie, żeby Bibi była totalnym głuptasem, ale jest raczej spryciulką niż intelektualistką.
Raczej artystką, niż umysłem ścisłym.
Z bliżej nie znanych mi powodów, dla wszystkich moich zwierzaków oczywistym jest, że do człowieka należy się przytulać od przodu człowieka, i to niezależnie od tego, czy człowiek ów stoi, siedzi czy leży.
Ostatnio źle się czułam, wzięłam więc dzień urlopu i zostałam w domu.
Zapakowałam się pod koc i natychmiast zameldowali się chętni do kocykowania ze mną: obie suczki, Yulek i Yegorek, którzy czekają na swoje domy, Diabeł i Jamie.
Bibi przybiegła na końcu i nie bardzo już miała gdzie się umościć.
Wskoczyła na kanapę i stoi.
Stoi i patrzy.
Patrzy i oczom nie wierzy.
A oczy jej się robią coraz większe, coraz bardziej zdumione i coraz bardziej zielone.
No nic, myślę sobie, włożę ją pod koc, bo przecież sama nie wymyśli rozwiązania tej sytuacji nie-do-ogarnięcia, a bolesne rozczarowanie wyzierające z zielonego spojrzenia nie da mi zasnąć.
Więc biorę ją i wkładam pod koc w zgięcie moich kolan, miejscówka, pusta, wygodna, nic, tylko się wtulić i spać.
Ale gdzie tam.
Stoi dalej, widzę małą górkę pod kocem.
Stoi, a ja wiem, że ona tam nie ogarnia, bo to przecież nie jest przód człowieka, który służy do przytulania, i wiem, że Bi TERAZ to dopiero nie wie, co począć.
Prawie słyszę, jak trybiki w jej małej główce się z niepokojącym piskiem obracają. Jeszcze chwila i zaczną zgrzytać.
Jednak spaghetti chwilowo się prostuje, bo Bibi podjęła decyzję.
Wyłazi z pod koca.
O ratunku!
Znowu jest przede mną i STOI.
Już, już, chcę ją złapać i umieścić pod kocem tam, gdzie chwilę temu, ale Bi podejmuje decyzję nr 2.
Patrzy na mnie wzrokiem: i gdzieś Ty mnie kobieto wcisnęła? po czym lokuje się na poduszce, wtula w moją twarz i z ciuchutkim furczeniem zwija w ciasny kłębuszek.
A zadowolona jest z siebie tak, że jej wydatny jak u Pinokia nochal jeszcze się wydłuża.
Słodkich snów Bibułko!
środa, 3 lipca 2013
piątek, 4 stycznia 2013
A życie ...
...toczy się dalej.
Zatoczyło koło, i podarowało nam cztery nowe istnienia.
Yasiek, ze słodką buzią Dusieńki, z jej rozumnymi oczami.
Yulek tak boleśnie podobny do One More Time, tylko wąsik ma z jednej strony namalowany.
Yegor, grubiutki jak obłoczek na pogodnym, letnim niebie i tak samo bieluśki.
Yunior, wypisz wymaluj tata Boji, z tatowym nochalem, ale kubusio-puchatkowy, jak mama Bi.
Cztery tłuściutkie zaczątki arystokratycznych kocurów cornish rex.
Zatoczyło koło, i podarowało nam cztery nowe istnienia.
Yasiek, ze słodką buzią Dusieńki, z jej rozumnymi oczami.
Yulek tak boleśnie podobny do One More Time, tylko wąsik ma z jednej strony namalowany.
Yegor, grubiutki jak obłoczek na pogodnym, letnim niebie i tak samo bieluśki.
Yunior, wypisz wymaluj tata Boji, z tatowym nochalem, ale kubusio-puchatkowy, jak mama Bi.
Cztery tłuściutkie zaczątki arystokratycznych kocurów cornish rex.
środa, 11 lipca 2012
Zły człowieku...
Kilka dni temu dzika kotka przyprowadziła na parking troje swoich dzieci.
Kocięta jeszcze malutkie, pięcio-, może sześciotygodniowe.
Baraszkowały pod samochodami, podskakiwały w trawie, a ich czujna matka nie spuszczała ich z oka nawet na moment.
Ludzie nosili im jedzenie, wodę, bo rodzinka czarnych kotów z białymi dodatkami była naprawdę przeurocza i rozczulająca.
Słodkie trojaczki i ich troskliwa mama.
Próbowałam je złapać, ale były już szybkie, błyskawicznie znikały pod najbliższym autem ostrzegane przez mądrą, czujną kotkę.
Ale nie były dość szybkie.
Dzisiaj ktoś zabił kocięta. Wszystkie trzy.
Czarna matka wiele godzin krążyła wokół małych ciałek nawołując je niespokojnie, nie rozumiejąc, czemu do niej nie biegną.
Przed chwilą zobaczyłam ją z okna.
Siedzi nieruchoma, czujna, spięta, wpatrzona w ciemność.
Zły człowieku, oby zło, które uczyniłeś wróciło do ciebie.
Mam nadzieję, ze to prawda, że zło wraca do tego, kto je czyni.
poniedziałek, 6 lutego 2012
wtorek, 22 lutego 2011
Hodowczynią być
Jedziesz z kotką na krycie pełna nadziei, potem 21 dni jak na szpilkach czekasz, czy różowe sutki potwierdzą , że masz na co czekać.
Dopieszczasz kotkę, karmisz, znosisz cierpliwie jej humory i namolność. Patrzysz, jak jej brzuch się powiększa i przy każdej okazji przykładasz do tego brzucha dłonie, żeby poczuć życie w jego wnętrzu, zastanawiając się, jakie tym razem będą.
W końcu nadchodzi ten dzień.
Rodzą się.
Potem się trzęsiesz, czy grubną jak należy i z drżeniem serca obserwujesz codzienne wskazania wagi.
Potem otwierają oczy i zaczyna się piękny czas, niekiedy zaprawiony łzami i nerwami przy każdej biegunce, zadrapaniu oka, upadku z drapaka zakończonym stłuczoną łapką. Ale więcej jest uśmiechów, bo chociaż widziałaś to już dziesiątki razy, nadal cię wzruszają dopiero co otwarte oczka, kroki na chwiejnych łapkach, niezdarne podskoki, mniej czy bardziej udane próby wyczyszczenia mini pazurków czy odgryzienia ucha bratu albo ogonka siostrze. I wiesz, że te widoki nigdy Cie nie znudzą.
Śpicie pod tą samą kołdrą, razem idziecie rano do łazienki i razem gasicie wieczorem ostatnie światła, bo kiedy one są w domu, pierwsza wstajesz i ostatnia kładziesz się spać, żeby obrobić żłobek i spędzić z nimi jak najwięcej czasu.
Potem zaczynają się rezerwacje, po 1000x się zastanawiasz, czy wybierasz właściwych ludzi, bo ta decyzja to decyzja o całym dalszym życiu kotka.
Potem szczepienia, kastracje, czas pędzi i te zamówione zaczynają się wyprowadzać, a Ty głaszczesz te ze statusem ‘dostępny’ odganiając myśli, że zostaną Ci na zawsze, bo w skrytości ducha cieszysz się nierozsądnie, że możesz jeszcze z nimi pobyć, zanim wspólne dni i noce skończą się na zawsze.
A potem rozdzwaniają się telefony i o nie, te ostatnie, i cieszysz się, że znowu miałaś rację i warto było czekać na najlepszy dom.
Tylko nie wiem czemu, głupia kobieto, w całej tej radości masz ściśnięte gardło i przełykasz łzy?
niedziela, 23 stycznia 2011
Jak pies z kotem
Szczeniaka planowałam około połowy roku, żeby w domu nie było kociąt, żeby było już ciepło i żeby cały czas poświęcić psiakowi.
Ale znalazłam Su i wiedziałam, ze to ona. Że to nasz piesek.
Chociaż czas nie był dobry.
W domu szóstka ośmiotygodniowych kociąt, tuż przed pierwszym szczepieniem.
Za oknami sroga zima.
I kocice, które w czasie, gdy w domu są kociaki, nie są życzliwe nastawione do wszelakich intruzów.
Długo biłam się z myślami, rozważałam wszelkie za i przeciw, starałam się wyobrazić sobie najgorsze możliwe scenariusze wprowadzenia szczenięcia, a, że wyobraźnię mam bogatą, decyzja była bardzo trudna.
Jednak serce nie sługa i po rozmowach z hodowczynią naszej Su zapadła decyzja: bierzemy sunię.
Pierwsze dni nie były łatwe i bardzo wszyscy pilnowaliśmy kocice, by nie zrobiły żadnej krzywdy rozbrykanej, sześciomiesięcznej grzywaczce.
Obserwowałam zwierzyniec i ze zdumieniem stwierdziłam, że to, co uważałam za największy problem, czyli maluchy w domu, okazało się tym, co ogromnie ułatwiło integrację szczeniaka z kocim stadkiem.
Dzieci kocie i psie dogadały się błyskawicznie.
Maluchy ciekawskie, radosne, przyjacielsko nastawione szybko nauczyły się 'innego stwora', odmiennej mowy ciała, znaczenia wydawanych dźwięków i wzajemnej delikatności.
Dorosłe kocice jakoś tak siłą rozpędu przyjęły do wiadomości, że psina nie jest groźna i łatwo ją utrzymać w ryzach.
Teraz już Sushi uwielbia kociaki, a kociaki ją.
Niedługo maluchy zaczną się wyprowadzać do nowych domów i jestem pewna, ze Su będzie bardzo tęsknić za swoimi małymi przyjaciółmi.
Bo u nas w domu, jak pies z kotem oznacza więcej niż w przyjaźni.
poniedziałek, 27 grudnia 2010
Okropniaste Święta
W tym roku Mikołaj straszliwie oszukał kocice.
Po pierwsze: nie miał czerwonego, mikołajowego stroju, tylko granatowy, z czerwonymi wstawkami.
Po drugie: nie miał siwej, nobliwej brody, tylko rozczochraną, niepoważną grzywkę.
Po trzecie: nie robił ho ho hooo tylko dziam! dziam! dziam!
Po czwarte: nie przyniósł żadnych prezentów, a nawet gorzej, pozabierał kocicom zabawki, powyżerał z miseczek i zajął ulubione miejscówki.
A po piąte i najokropniejsze: nie zniknął po Świętach, jak porządny Mikołaj ma w zwyczaju.
On się po prostu zalęgł w kocim domu na stałe!
Co prawda kilka razy dziennie opuszcza dom, ale (zdaniem kocic) niestety zawsze wraca.
Wraca coraz bardziej radosny, coraz bardziej zadomowiony, coraz bardzie spoufalający się z kocicami.
Szok i zgroza.
Strach pomyśleć, jaki Mikołaj przyjdzie za rok.
A Mikołaj najwyraźniej czuje się już jak u siebie.
A może to wcale nie jest Mikołaj?!
Po pierwsze: nie miał czerwonego, mikołajowego stroju, tylko granatowy, z czerwonymi wstawkami.
Po drugie: nie miał siwej, nobliwej brody, tylko rozczochraną, niepoważną grzywkę.
Po trzecie: nie robił ho ho hooo tylko dziam! dziam! dziam!
Po czwarte: nie przyniósł żadnych prezentów, a nawet gorzej, pozabierał kocicom zabawki, powyżerał z miseczek i zajął ulubione miejscówki.
A po piąte i najokropniejsze: nie zniknął po Świętach, jak porządny Mikołaj ma w zwyczaju.
On się po prostu zalęgł w kocim domu na stałe!
Co prawda kilka razy dziennie opuszcza dom, ale (zdaniem kocic) niestety zawsze wraca.
Wraca coraz bardziej radosny, coraz bardziej zadomowiony, coraz bardzie spoufalający się z kocicami.
Szok i zgroza.
Strach pomyśleć, jaki Mikołaj przyjdzie za rok.
A Mikołaj najwyraźniej czuje się już jak u siebie.
A może to wcale nie jest Mikołaj?!
Subskrybuj:
Posty (Atom)